Przez długi czas myślałem złe. Trochę egoistycznie, dlatego złe. Nie dostrzegam czasem tych ciekawych cech w każdym, powtarzam każdym człowieku. W ogóle po co dzieli się ludzi na tych prostych i tych, właściwie nie wiem jak ich nazwać... skomplikowanych? Widzę taka granice, choć z czasem kiedy poznaje się jakiegoś człowieka bardziej, okazuje się ze jest całkiem innym człowiekiem niż myśleliśmy. Wygląda na to ze jeśli mówisz o kimś ze jest prostym człowiekiem, to po prostu albo , jeśli go dobrze znasz, ma po prostu mniejsza wiedze od ciebie, albo jeśli tylko ci się wydaje ze kogoś dobrze znasz, to naprawdę jest tak ze ten ktoś nie pokazał ci po prostu całego swojego 'ja'. Wracając do tego podziału, to wydaje mi się ze różnica polega tylko na poziomie wiedzy, ale chyba (?) nie inteligencji tego człowieka. Jakby tak popatrzeć ogólnie na ludzi, to prawdopodobnie okaże się ze ludzie rozumują bardzo podobnie. Przykładowo: przyjeżdża na taka cofnięta w rozwoju (tylko technicznie) wieś reporter tv i pyta się przypadkowego przechodnia, co myśli na temat zmiany waluty w Polsce. Przechodzień słysząc słowa 'waluta' i jeszcze prośbę o wypowiedzenie się na ten temat, powie ze on jest na to za głupi lub 'a co ja Bede się wypowiadał'. To może wynikać z jego mniemania o sobie samym, ma je po prostu niskie. Wynikać to może po części z tego jak go traktuje społeczeństwo. Od małego słyszy od taty, od ludzi, z telewizji, itd. Ze wieśniacy się znają tylko na roli, a tak to na niczym ( kurde, nie chodzi mi o ludzi ze wsi, bo sam nim jestem i myślę ze ludzie na wsi nie raźnia się od tych z miasta, po prostu nie mailem odpowiednio przykładu na dany typ ludzi). To dowodzi temu, że możemy swobodnie wpływać na naszą reprezentację siebie wobec innych. Będziemy chętniej się wypowiadać o czymkolwiek, jeśli sami jesteśmy świadomi że: "Tak, JA wiem wiele rzeczy na różne tematy, a jeśli się w nim nie odnajduję to albo mogę się co-nieco dowiedzieć na ten temat lub na szybko logicznie sobie ułożyć jakiekolwiek zdanie na dany temat, tylko po to aby zrobić wrażenie człowieka obeznanego, a później najwyżej przejmować częściowo zdanie rozmówcy i dzięki temu zjednać sobie jego przychylność wobec nas i utwierdzić go w przekonaniu ze znamy się na rzeczy." Pewność siebie. Wiele ludzi szuka sposobów na osiągniecie jej w pełni. Musze przyznać się ze ja tez... szukałem. Teraz tylko zwalczam stare przyzwyczajenia, w bardzo prosty sposób. Ale o tym zaraz.
Przez rok, półtora roku, czy nawet dłużej szukałem sposobu na to aby osiągnąć ta pewność siebie. Czytałem strony internetowe. Od tego zacząłem. Próbowałem się stosować do tych ich wskazówek. Ale później dostałem książkę. Książka ta nazywała się "Potęga podświadomości" . Musze przyznać, ze dużo zmieniła w moim postrzeganiu ludzi, siebie, itd. Choć myślę ze nie w ten sposób, jaki chciał autor zęby to były zmiany. Książka nauczyła mnie m.in. takiej, w sumie nie wiem czy ważnej, rzeczy, ze warto wmawiać sobie rzeczy które chcemy, zęby się stały, a na rzeczy, które nam przeszkadzają, w ogóle nie zważać, nie pamiętać o nich, to same znikną. Dlatego uważam, ze szukanie 'lekarstwa' na brak pewności siebie w Internecie to najgorsza rzecz jaka można zrobić, ponieważ tylko utwierdzamy się wtedy wciąż w przekonaniu, ze BRAKUJE NAM tej pewności siebie i dlatego szukamy sposobu na to, to takie blednę koło. Dlatego zaprzestałem się do tego stosować. Wiec co dalej wymyśliłem w tej sprawie? Cos z tej, dzisiejszej perspektywy super głupiego, co robi obecnie chyba większość ludzi, patrząc na chyba najwierniejsze źródło informacji o ludziach, czyli target reklam wszelakich. Otóż, skonstruowałem sobie w mózgu taka myśl: jeżeli chce być pewnym siebie w danej grupie, to musze być poważnie traktowany, a zęby być poważnie traktowany, ludzie musza mieć ku temu powody. I co zacząłem robić? Zwracać uwagę, na to w co się ubieram, jak wyglądam, jak się zachowuje, itd. Dlatego zacząłem ćwiczyć, zacząłem czytać w Internecie. Tylko tym razem czytałem o tym jak dobrze wypaść wśród innych, aż doszedłem do wzmiankach o technikach manipulacyjnych. Wszedłem głębiej w temat, ściągnąłem książkę, zacząłem czytać. W sumie, to mało z tego wyciągnąłem, bo ja, leniwy, oczywiście nie doczytałem do końca, co nawet z dzisiejszej perspektywy, mogłoby być przydatne. Musze to dokończyć. Choćby z ciekawości. Nadeszły wakacje, miałem wiele wolnego czasu, a wiec wiele okazji do zatrzymania się i pomyślenia. I wymyśliłem, a w zasadzie to miałem takie przebłyski pewnej możliwości: A gdyby tak mieć wszystko w dupie? Może nie wszystko, tylko opinie innych o tobie? Początkowo to były tylko myśli. A poza tym nawet jeśli miałbym to wprowadzić w życie, to nie miałem gdzie tego przetestować, bo spotykałem się tylko z ludźmi, z którymi bardzo luźno mi się rozmawia, a przecież wszystko dąży do tego aby luźno mi się rozmawiało ze wszystkimi. Na szczęście nadszedł wyjazd, wyjazd nad morze. Ze znajomymi. Postanowiłem to zrealizować. Po prostu zachowywać się jak chce, mieć opinie innych w pupie. Szybko okazało się, ze ten sposób jest najbardziej skuteczny ze wszystkich poprzednich sposobów. Mogłem bez żadnego skrepowania gadać z innymi, obcymi ludźmi. Koledzy dziwili się ze jestem taki śmiały, jeden nawet mówił ze bardziej od niego, a on naprawdę rzadko ma brak pewności siebie. To musze przyznać, motywuje. Co prawda, dawnej dbałości o opinie innych nie da się tak łatwo (chyba) wyplenić. Co jakiś czas pojawiają się takie przebłyski dawnego, uważającego na opinie innych 'ja'. Ale wydaje mi się ze to jakby cześć takiej terapii. Czasem mam takie sytuacje, gdzie jestem w bardzo publicznym miejscu i nagle chciałbym cos zrobić, ale odzywa się stare 'ja' i wyraża obawy 'a co ludzie sobie pomyślą'. Wtedy zwyczajnie robię na złość temu dawnemu 'ja' i nawet na sile, robię to, mając w tyłku opinie innych. Myślę, ze jeszcze trochę i osiągnę pełna pewność siebie. Już czuje ze jestem blisko. Czasem bardzo blisko. Na przykład, gdy czasem z własnej inicjatywy robię sobie pogaduszki z innymi, obcymi, ludźmi. Za jakiś miesiąc przyjdzie czas na duży test, który czuje ze zdam na szóstkę. Bedzie to szkolą i reszta znajomych z klasy. Zobaczymy, jak to będzie. Wśród nich, tak naprawdę nie mam nic do stracenia, bo nie ma co ukrywać nie jestem w zbyt dobrym kontakcie. Ale mogę wiele zyskać, to motywuje. No cóż... wyplułem chyba wszystko co chciałem. Także... Wszyscy w dupie, i do przodu! :) Ludzie dzielą się na tych, którzy gdy mają np. Wodę, a wiedzą że inni jej nie mają, podzielą się nią z innymi dlatego, żeby nie wypaść na takich, którzy się nie dzielą, i na takich, którzy podzielą się dlatego, że innym współczują. Jak myślisz, którym z nich jestem i dlaczego ten pierwszy tutaj przypadek jest na pierwszym miejscu napisany? :)
Jak to jest z tą szkołą, ze mimo tego ze jest na do głów wtłaczane tyle informacji, codziennie, mamy darmowych ludzi którzy przyjdą i nam wytłumaczą o co w tym wszystkim chodzi, a mimo to my tam mało z tego wszystkiego pamiętamy. Co może być powodem. Myślę ze inni ludzi waszym wieku, ta taka niemówiona zasada rywalizacji, tylko niestety nie w tym co jest istota chodzenia do szkoły, a w ... nie wiem jak to nazwać... kontaktach? może i tak może to są kontakty. Ne od dziś mówi się ze człowiek ma co najmniej trzy maski. I chyba wychodzi na to ze za dużo trudu wkładamy w utrzymanie tej szkolno-dla znajomych maski, przez co nasz udział w lekcji to oprócz słuchania nauczyciela jest dbanie o te maskę. Drugim powodem może być to, ze jesteśmy zmuszani do uczenia spiętego czego nie chcemy się uczyć. Można powiedzieć: przecież jest pewna elementarna wiedza, która każdy powinien posiadać. No właśnie, powinien, ale.nie.musi. dlatego uważam ze chodzenie do szkoły nie powinno być obowiązkowe. I znowu, można powiedzieć: za młodu dzieciak głupi był nie wiedział czego chce. Moim zdaniem nie prawda, ale tez prawda. Bo w gimnazjum to jeszcze może być tak ze z jednej strony w mózgach jest (od takiej strony poważnej, tej która później będzie chłonąc wiedze) pół sieczka, a z drugiej strony wiedza przynajmniej z matmy i Polaka jest tak elementarna, ze trzeba ja znać zęby sobie w życiu poradzić, tak w liceum lub technikum już tak nie jest, na tym etapie tak naprawdę poradzili byśmy sobie bez rodziców. I tutaj jest problem szkoły: gdyby nie była obowiązkowa, i gdyby jak już ktoś chodzi to nie byłoby obniżania ocen za brak udziału w zajęciach, to społeczeństwo w tym wieku podzieliło by się na tych, którzy maja niższe i na tych którzy maja wyższe wykształcenie, w szkołach zostaliby ci, którzy rzeczywiście chcą się uczyć. Można by teraz rzec: Młody chciał szaleć, nie uczyć się, wtedy nie wiedział ze trzeba było się uczyć, teraz to ma słaba prace i to zniszczy zżycie większości ludzi. No moim zdaniem nie do końca, a nawet jeśli to co z tego, przynajmniej zostaną bogatsi ci, którym naprawdę się chciało i którzy sobie na to zapracowali. I nie było by to ustanowione ustawa jak wielu ludzi by chciało, tylko naturalnie taka przeskoczenia pomiędzy tymi z wyższym i niższym wykształceniem z różnica w zarobkach na korzyść tych pierwszych by wyszła, bez ujmowania wszystkiego w prawie, w zasadach. A co do tego ze nie zgadzam się do końca, to: przecież nie mamy dziś średniowiecza, ludzie nie zżyją do trzydziestki, czy czterdziestki, tylko po osiemdziesiąt lat, wiec powinna być możliwość zęby ktoś kto nie chciał iść do liceum bo " był jeszcze młody
i głupi" miał okazje iść do niego w każdym innym momencie zżycia, i zęby nie było to tak ze to jest jakieś oddzielne liceum dla dorosłych, gorzej traktowane, tylko w normalnych liceach, było by np. Coś takiego jak na studiach czyli uczenie się zaocznie. To wszystko sprowadziło by się do tego ze do szkoły chodziliby ci, którzy na prawdę chcą się uczyć, a nie "Boże , co za suka ta nauczycielka bo za pusta kartkę mi pale wstawia". A jeśli chodziliby właściwe chcący się uczyć, to wytworzyłoby zdrowa rywalizacje ocenami, co skutkowałoby wynoszeniem z lekcji większej ilości informacji. Koniec, jest 1:40 i napisałem co chciałem wypluć. Świat dzieli się na młodych, starych i tych w średnim wieku. Chciałbym tu trochę pogadać o poglądach zarówno tych światopoglądowych jak i tych gospodarczych. Te trzy grupy można w sumie pokazać na wykresie: od młodych, gdzie wskaźnik liberalizmu jest największy, po starych, gdzie jest on najniższy, analogicznie, odwrotnie z konserwatyzmem. Skupmy się najpierw na młodych, bo do nich się w sumie zaliczam. Młodzi, trzeba przyznać to starym (to ich pogląd), są całkiem buntowniczy. Jeśli postawimy teraz takiego młodego w takim a takim środowisku o takich a takich czynnikach wpływających na jego byt, to teraz tak: typowy młody mając na przykład dwadzieścia czynników, i teraz osiemnaście z nich będzie wpływało na niego w pozytywny sposób, a jedynie dwa w negatywny, to on może zrobić wszystko, zmienić wszystko, aby tylko zmienić te czynniki na pozytywne, co prawda widząc po historii nie zawsze mu się to udawało, albo naprawiał jedno a psuł drugie, to zawsze powodowało to jakaś zmianę, co moim zdaniem jest bardzo dobre. I jaka by ta zmiana nie była. Bo czymże byłby ten świat gdyby wszystko było zawsze idealne, wygodne, ładne, spokojne? Odpowiedz jest prosta: byłby nudny. I mimo tych swoich pięknych barw, w kinu dla każdego oka żyjącego w tym świecie stałby się szary... A czymże ten świat byłby bez młodych? Taki sam, tylko cofnięty o jakieś kilkadziesiąt jak nie kilkaset lat wstecz. Światem tym zsadziłyby same mądre stare głowy, które nad każda decyzja debatowały przez wieki, aż w końcu stwierdziłyby ze przyniosło by to "karygodne" skutki dla świętego społeczeństwa. Na pewno w takim świece kontrola nad obywatelami była by aż zanadto rozwinięta... ale przecież to dla ich dobra, oni by się sami pozabijali, polowa nie dałaby rady w tym trudnym świecie... a spróbuj im się sprzeciwić, hehe, co to by było. "A chcesz drugiego średniowiecza? Chcesz żeby ludzie znów umierali bez jedzenia i opieki zdrowotnej na ulicach? Przez ciebie zmarnowałem mój cenny czas, teraz będę musiał spisać odpowiedni protokole z tej rozmowy i sprawdzić jej zgodność z obowiązującym prawem, w tym celu wyśle odpowiedni druk do ministerstwa..." tralala... tak to by wyglądało. Wracając jednak do wykresu. Dalej mamy tych w średnim wieku. Zwykle jest to człowiek z dzieckiem, zona, psem itd. Człowiek taki już dawno wszedł w taka dojrzała dorosłość okupiona zmartwieniami o kredyt, zarobienie na dom itd. Taki człowiek jeszcze miejscami ma czas aby pomyśleć nad tym wszystkim (zaglądamy ze jako tako interesuje się polityka, bo tylko o takich teraz mówimy) logicznie. Jednak wozi ze sobą jakiś tam jeszcze nie taki ciężki ale jednak bagaż doświadczeń. Wychowany, dorastający człowiek w systemie jaki mamy jest już w tym wieku wystarczająco przekonany o tym ze byłoby mu trudniej bez dodatków na dziecko, darmowego szpitala, itp. Co prawda narzeka na wysokie podatki, korupcje, nepotyzm, coraz większe zadłużenie, itd. ale powoli idzie w stronę zastałości. Zaczyna obawiać się większych zmian, patrzy na wszystko na pryzmat swojej rodziny (co jest całkowicie normalne) , jaki wpływ dane zmiany miałyby na jego rodzinne. I tak jak mamy jakaś porządna, ale cenna rzecz: z jednej strony wiemy ze wiele przetrwa, bo dużo na nią wydaliśmy, ale z drugiej strony wolimy mimo to nie zabierać jej w takie środowisko, w którym jej tańszemu odpowiednikowi mogłaby się zrobić chociażby rysa. To samo z ta rodzina: z jednej strony wie, ze nie jedno już przetrwał i w innej sytuacji spokojnie pewnie dalby sobie rade i w nawet gorszym przypadku skombinowałby środki do życia jak nie tu to gdzie indziej, ale jednak woli być ostrożny i mimo to ze jest z tych 20 czynników tylko 12 pozytywnych, to on woli mieć te dwanaście, i chociaż reszta kusi żeby je naprawić, to zbytnio się boi o te swoje dwanaście. Warto jeszcze dodać, ze taki człowiek przez to ze ma rodzinne, nauczył się patrzeć na innych, potrafi się wcielić w innych, często w tych słabszych, zaczyna współczuć, ze po ewentualnych zmianach słabsze jednostki nie poradziłyby sobie same, przez co wzmacnia się jego konserwatywna postawa. Dlatego na naszym wykresie człowiek w średnim wieku jest poł na poł, czasem z przewaga konserwatyzmu, czasem liberalizmu. No i doszliśmy do starych. U starych jest prosto: maja duży bagaż doświadczeń, przez co często uważają się za tych, którzy znają się na wszystkim i o wszystkim maja zdanie, a ze znać się na wszystkim nie sposób, to maja tendencje do "oceniania książki po okładce" co nie jest niczym dobrzy, bo prowadzi do szkodzenia innym. Człowiek taki bardzo ceni sobie to co ma, to co wypracował przez większość życia, dlatego mając spośród dwudziestu czynników piec pozytywnych, to on będzie o nie dbał jak o największy skarb, dlatego mimo wielu złe działających na jego byt czynników, on nie będzie chciał zmian, bo będzie się ich podświadomie bal. Taki człowiek nauczony został już przez życie ze "nic się nie dzieje przypadkiem" ( co w sumie jest sprawa dyskusyjna, bo sam mam co do tego różne zdania) , dlatego stawia tylko na pewne i sprawdzone wybory, nie wybierze niczego nowego, a będzie jeszcze krytykował młodych, bo te ich szalone zmiany mogą mieć wpływ na niego. Ale on się nie da tak łatwo! I w tym miejscu jeszcze bardziej się zasklepia w konserwatyzmie. On będzie chciał najpierw się ze wszystkim naradzić, omówić plusy i minusy, napisać odpowiedni papier, żeby mieć na wszelki wypadek dowód, itd. Itd. Dlatego na wykresie dostaje najniższa notę za liberalizm.
Chciałbym zaznaczyć, liberalizm tutaj rozumiem jako chęć do zmian, poprawy bytu, itd. Za to konserwatyzm to przeciwieństwo zmian czyli zastałość. Oczywiście cały ten wykres odnosi się do większości przeciętnych ludzi i nie uwzględnia tego, ze starsi mogą wpływać na młodszych i odwrotnie (chociaż to jest niemal niemożliwe). Nie ma tez tutaj jednoznacznej granicy wiekowej np. Pomiędzy starszym a średnim, bo tak naprawdę tym starym można być już mając powiedzmy czterdziestkę. Tak samo tym młodym ( choć to rzadkie) lub średnim (to częstsze) w wieku prawie pięćdziesięciu lat. Co ja powiem i poradzę (kim ja jestem żeby radzić, hehe) ? Zawsze bądź młody! :) Czy to nie jest tak, że my wszyscy dążymy podświadomie do przeciętności? Jak to niektórzy fani socjalizmu mówią: każdy odchył to zło, najlepsze centrum, hehe. Zobaczmy: np. Młodzież: Są dwie grupy: ci którzy nie wiedza lub nie chcą jeszcze wiedzieć co chcą robić w przyszłości, oni najczęściej nie wiedząc jacy chcą być w przyszłości podświadomie właśnie dążą do przeciętności: chodzą spotykać się z innymi choć często tego nie lubią (bo przecież nie mogę być odludkiem) i imprezują nawet jak wiedza ze np. musza w tym czasie coś ważniejszego zrobić. Dlatego ze wszyscy rak robią. Drugi typ: ci, którym zależy na wiedzy, nauce. Spytasz ich, dlaczego chcesz się dostać na dobre studia, do dobrej szkoły, itd.? Oni w prawie stu procentach na pewno odpowiedzą: żeby mieć dobra prace. A dlaczego chcesz mieć dobra prace? Bo będę miał pieniądze. I co z tych pieniędzy zrobisz? Wybuduje dom, będę podróżował ( dwa tygodnie all inclusive, Egipt, leżenie na piasku), itd. Typowe. A co zrobisz reszta pieniędzy? Odłożę na przyszłość. I tak zawsze, gdzie tu oryginalność? To właśnie ta przeciętność. Albo moda. Mężczyźni chcą być napakowani, ale nie przesadnie (czyli nie za dużo nie za mało, czytaj przeciętność). Kobiety chcą być nie za chude nie za grube, znowu przeciętność. Wszyscy dążą do przeciętności, do szarości. Niestety. Kropka.
Seria o ponadprzeciętnym życiu, do którego niby każdy dąży, ale tylko małemu procentowi się udaje...10/18/2015 Dziś w kościele ksiądz z mojej parafii obchodzi 50 lecie swojego kapłaństwa. Na mównicy przemawiał redaktor "Idziemy", tygodnika katolickiego z elementami polityki i można powiedzieć kapką filozofii. Ale nie o tym teraz. Chodzi mi o jego wypowiedź l, tego redaktora, jest to dobry stary przyjaciel księdza. Opowiadał o tym jak ksiądz angażował się w działaniach przeciw władzom komunistycznym, jak to przeżył z nim wiele przygód l, ile reprymend od biskupa miał, itd. (Zauważyłem ze zawsze gdy przychodzę na msze mam głowę pełną myśli , zawsze w trakcie przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły, przemyślenia. Może to niezbyt dobrze, że nie skupiam się na tym co się dzieje.... ale nic, przynajmniej wynoszę z bycia tam coś, żeby nie powiedzieć korzyści, ale wynoszę ztamtąd te swoje przemyślenia. Ale nie o tym tez teraz. Ehh, jak ja muszę za każdym razem kiedy chce przekazać komuś swoja myśl, krążyć dziesięć razy wókół sedna :D To dlatego że wynikają one z innych myśli i tylko podane razem maja sens. ) Ostatnio czytałem Lalkę. Bardzo zaciekawiła mnie ta lektura, w ogóle ostatnio można powiedzieć ze pasjonuje się czasami pozytywistycznymi. Jedni mówią ze to czasy "morderczego kapitalizmu" i biedoty. A mi się właśnie ten cały " morderczy, bezwzględny , bezduszny" kapitalizm właśnie podoba, tam rządzi się pomysł, praca i chęć do działania i samodoskonalenia się, doświadczania nowego i rywalizacji. Daje możliwość rozwijania się ludziom wielkim, wizjonerom, pomysłodawcom nowych technologii, wynalazków, itd. Wokulski był takim właśnie wizjonerem, człowiekiem interesu, który dużo doświadczył i przeżył. Tych ludzi, których tutaj po krotce opisałem łączy to właśnie, że ich życie nie spęzło na niczym, obydwaj osiągnęli dużo, o ich życiu można pisać książki, bo było tak ciekawe. I właśnie to jest ta moja dzisiejsza myśl. A jak to zwykle u mnie, zwykle takie myśli odnoszę w końcu do siebie. I tak sobie pomyślałem, ze tez chciałbym żeby moje życie było tak ciekawe, żebym miał co opowiadać. Jedno wiem na pewno: nie chce być ani tą typową Aśką z nowo wybudowanych bloków (na warszawskim Tarchominie, czyt. Sypialni warszawy), która weźmie kredyt, zrobi dziecko i będzie z nim siedzieć całymi dniami na placu zabaw, będzie pracować w urzędzie, albo w banku (wszyscy mówili że po ekonomii się dużo zarabia) a w domu wróci do męża i razem odprawia swój rytuał, oglądając Klan i Wiadomości. Chciałbym uciec od tej przeciętności i codzienności w mojej przyszłości, chciałbym tworzyć, być kimś, komu zazdroszczą ciekawego życia. Od zawsze pasjonowały mnie kultury innych krajów, dlatego chciałbym podróżować. I nie podróżować jak Aśka z bloków na Tarchominie, czytaj dwutygodniowy wyjazd do Egiptu i jeden dzień spędzony zwiedzając reszta na plaży (nie ma to jak wyjechać tak daleko tylko dlatego żeby leżeć na piasku, co? :D) i żreć jedzenie z all inclusive. Chicałbym jeździć od miasta do miasta, od kraju do kraju, pomieszkać trochę tu trochę tam, nauczyć się języka, rozmawiając z mieszkańcami, poznać ich zwyczaje itd. Po prostu z tego życia wyciągnąć ile się da, nie zmarnować go na oglądaniu Klanu i Wiadomości, tylko na poznawaniu nowych rzeczy, cokolwiek by to nie było. Jest na to milion sposóbow. I wcale nie potrzeba do tego pieniędzy :) A jaka może być tego puenta? Niech będzie tak: Żyjcie, tak żeby mieć co opowiadać, żeby poświęcić się dla jakiejś sprawy! Nie dajcie się pomalować na szaro! Ps. I nie, latanie co tydzień po imprezach nie jest tym kolorowym i ciekawym życiem, tak samo robią tysiące ludzi w tym kraju... Ps.2. I nie, nie jestem typem, co narzeka na brak imprez, przez co nie lubi imprezowych ludzi (tym razem bez ironii... :) #zycie #prognoza #life #szczęście #biznes #światinteresu Ten wpis został napisany, gdy byłem dopiero w pierwszej klasie liceum, to wtedy tak naprawdę zacząłem moje rozważania egzystencjonalne, jak będzie widać poniżej, bardzo jeszcze prymitywne... :
Dziś coś mnie tknęło, żeby obejrzeć "Chłopaki nie płaczą". W sumie to podszedłem do tego filmu jak niektórzy, może nawet większość moich kolegów, czyli jak do dobrej i śmiesznej komedii, gangsterskiej, charakterystycznej jak na tamte czasy lat dziewięćdziesiątych komedii, na zasadzie przypomnienia sobie znanych cytatów, jtd. Ostatni raz oglądałem to w ogóle jako mniejszy chłopak. Hyh, chłopak, ja nadal jestem chłopakiem nastoletnim, i jakie ja mam doświadczenia żeby tak oddzielać te parę lat, chociaż całkiem sporo od tamtego czasu, czyli czasu w zasadzie gimnazjum, się zmieniło, ale to inna rozmowa. Wracając do rzeczy, oglądając ten film napotkałem całkiem ciekawe zagadnienie, które jest właściwie puenta tego filmu, czyli naszego przeznaczenia. Czyli to co będziemy robić w przyszłości. Film mówi nam o tym ze to my sami kreujemy ta nasza przyszłość i od nas ona zależy. W sumie, można by rzec, ze uświadamia ludziom to, ze nie są ograniczani przez otoczenie i to właśnie ONI mogą wybrać, nie środowisko, ale oni mogą zdecydować o sobie. I decydują. Chociaż to dyskusyjna kwestia , bo znam osoby które po prostu mogą nie wierzyć w siebie i swoja przyszłość bardziej uzależniają od warunków otoczenia niż ich możliwości, oni wręcz sami się demotywują, strzelają sobie w piętę już na starcie. Jak ich słyszę to nie wiem co o nich myśleć; jak mowie im ze tak naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie do lepszego życia (które w sunie jest przez każdego definiowane inaczej), wystarczy jedynie chęć i praca w określonym kierunku. I przede wszystkim: robienie, robienie czegokolwiek w kierunku celu, ale robienie, nie stanie w miejscu, nie wystarczy tylko myśleć o tym, jak wmawiają wielu ludziom coach'owie na eventach motywacyjnych. Tu potrzebna jest wykonana praca, jak w fizyce, nic nie może powstać bez energii, czyli wykonanej pracy. To może być cokolwiek, nawet małe przygotowania, ale systematycznie czyny robione, nie odwlekane na zaś, w końcu nas doprowadza do tego marzenia. Wychodzi na to ze właśnie moim zdaniem nie tylko "trzeba chcieć " ale trzeba i robić. Jeśli będziesz coś, cokolwiek robił, to nawet przy tych małych czynnościach, zakładając że przy tym masz kontakt z rodzajem ludzkim, to możesz nabyć jakieś prowizoryczne znajomości, a przecież zawsze lepiej znać niż nie znać, co nie? To takie te moje przemyślenia o drugiej nad ranem. I czym by zakończyć tu te wypowiedz... niech żyje Pozytywizm! #mysli #rozkojarzonego #nastolatka #blog #egzystencja #motywacja Najsampierw, należy omówić parę spraw, bez których czytanie mojego bloga będzie męczące i nieprzyjemne... Tak, to jest parę zasad ;)
Wpisy piszę już od paru miesięcy, ale ich nie publikuję, teraz się na to zdecydowałem, więc pierwsze wpisy nie będą pisane na zaraz przd dodaniem, lecz są wklejane z moich osobistych notatek zrobionych pół roku temu. Zapraszam do czytania. |
Marek z Warszawy,
|